Home Kategorie Poruszające Oto jak wygląda aborcja chorego dziecka. „Wyłam jak zwierzę…”

Oto jak wygląda aborcja chorego dziecka. „Wyłam jak zwierzę…”

Oto jak wygląda aborcja chorego dziecka. „Wyłam jak zwierzę…”

– „Przyj! Główka jest za duża, utknęła. Przyj! Mocniej! Już wychodzi, zamknij oczy. Nie patrz!” lekarz krzyczy do pacjentki leżącej na zakrwawionym łóżku. Szybko zabiera dziecko. Zapada cisza. 

Badanie USG w 12. tygodniu ciąży. Lekarz powiększa okolicę karku dziecka. Kilkanaście razy mierzy to samo miejsce. Milczy.

– „Coś nie tak?” – pyta Aneta.

– „Sprawdzam dwunasty raz. Za duża ta przezierność. Nie mam dobrych informacji. Może być zespół Downa” – mówi lekarz.

Na podstawie parametrów określonych w badaniu USG ginekolog wylicza prawdopodobieństwo wady u dziecka. Zespół Downa 1:10. Zespół Turnera 1:24. Zespół Pataua 1:36. – Przezierność karkowa sięga 4. Norma jest do 2,5. Zdrowe dziecko to byłaby kategoria „cud” – mówi lekarz i wypisuje skierowanie na amniopunkcję. To badanie, w czasie którego wbija się igłę w brzuch i pobiera płyn owodniowy, w którym zanurzone jest dziecko. Wynik w 100 proc. określa, czy dziecko ma wadę genetyczną.

Aneta jeszcze ma nadzieję. Nie wierzy w cuda, ale podobno czasem się zdarzają. Idzie do jednego z najlepszych ekspertów w Polsce. Słynie z tego, że mówi prosto z mostu. – Jest bardzo źle. Dramatycznie. Pani syn może umrzeć w każdej chwili. Z pewnością nie dożyje porodu – mówi. I wylicza: przezierność karkowa ogromna, wodniaki na karku, obrzęk całego ciała, woda w płucach i w brzuchu, brak nerek i pęcherza, mało wód płodowych, bo dziecko nie oddaje moczu, serce słabo bije.

Diagnoza nr 3. – „Poza tym, co widzę w poprzednim badaniu, wada serca. Nieoperacyjna. Woda w płucach w każdej chwili może się dostać do serca. Serce nie będzie miało się jak rozkurczać i się zatrzyma. Jeśli wcześniej dziecko nie udusi się wodą. Płuca są bardzo ściśnięte, zwłaszcza prawe” – Aneta słucha lekarza. Nie ma obok niej męża. Nie może być, bo z powodu koronawirusa na żadne badane nie może go zabrać.

Wraca do domu z plikiem kartek i zdjęć z USG. Na jednym dziecko wygląda, jakby się uśmiechało. Chciałaby pokazać zdjęcie dwójce dzieci, które czekają na nią w domu.

– „Nie powiedzieliśmy im, że jestem w ciąży. Czekaliśmy do 12 tygodnia i USG. Gdy okazało się, że jest źle, postanowiliśmy, że się nie dowiedzą. Może kiedyś” – mówi Aneta.

Wszyscy lekarze stwierdzili zespół Downa z innymi wadami. To jednak za mało, by przerwać ciążę. Potrzebny jest wynik amniopunkcji. Ginekolog prowadzący ciążę skierował ją do genetyka w państwowym szpitalu, gdzie miało być wykonane badanie. Można je przeprowadzić najwcześniej w 16 tygodniu ciąży. Miesiąc czekania, choć w sumie już wszystko wiadomo.

Genetyk skierował Anetę na specjalną wersję amniopunkcji, dzięki czemu wynik jest po kilku dniach. Normalnie czeka się kilka tygodni.

– „Po pięciu dniach zadzwoniłam do szpitala w sprawie wyniku. Usłyszałam, że nie ma. Po tygodniu to samo. Po 10 dniach też. W końcu po dwóch tygodniach odebrał inny lekarz. Usłyszałam, że wynik leży u nich od 10 dni. Okazało się, że osoba, która powinna mnie o tym powiadomić, podpisała klauzulę sumienia i bała się, że zdecyduję się na przerwanie ciąży” – mówi Aneta.

Trafia na jednoosobową salę. W korytarzu obok jest blok porodowy. Co chwilę słychać krzyki rodzących kobiet. Czasem płacz noworodka. Przychodzi lekarz z izby przyjęć.

– „Dostanie pani teraz dopochwowo dwie tabletki. To lek, który nie jest w Polsce przeznaczony do terminacji ciąży, ale do tego go wykorzystujemy. Każda kobieta reaguje na niego inaczej. Może zadziałać już po pierwszej dawce, ale mogą być też potrzebne cztery lub pięć. Trzeba czekać. Jeśli zacznie pani silnie krwawić, proszę wezwać pomoc” – recytuje lekarz, podaje leki i wychodzi.

Po czterech godzinach lek nie działa. Lekarz podaje następną dawkę, potem trzecią, czwartą. Po niemal dobie w szpitalu i szóstych narodzinach na bloku porodowym Aneta zaczyna czuć ból w podbrzuszu. Gdy się nasila, zaczynają się dreszcze. Na koszulę zakłada szlafrok, owija się dwoma kocami i przykrywa kołdrą. Tak nią telepie, że nie jest w stanie iść do łazienki. Gdy brzuch boli tak, że zaczyna po cichu jęczeć, wzywa pielęgniarkę.

– Mogę dać tylko paracetamol – mówi i podaje lek. Aneta coraz bardziej cierpi. Zaczyna płakać, pojawiają się bardzo silne skurcze. Co trzy minuty, dwie, potem już właściwie co chwilę. Krzyczy wtedy z bólu. To trwa już pięć godzin. Dopiero wtedy przychodzi lekarz.

– „Z powodu ogromnego obrzęku pani dziecko waży dwa razy więcej niż normalnie w 20. tygodniu ciąży. Będzie bolało. Daliśmy paracetamol, więcej nie możemy zrobić” – słyszy Aneta i znów krzyczy, bo czuje kolejny skurcz.

Lekarz bada Anetę.

– „Nogi już są w pochwie. Głowa jest bardzo duża i utknęła. Przyj! Mocniej. Wiem, że boli. Cały oddział słyszy, że cię boli. Przyj do cholery! Już! Nie patrz” –

– „Odwróć się” – mówi stanowczo lekarz. Aneta jednak chce patrzeć.

– „Pokażcie mi dziecko” – mówi bez sił.

Po kilku minutach położna przynosi obmyte w pośpiechu dziecko. Główka przypomina balon, w którym zatopiona jest maleńka buzia. Oczy, okrągły nosek i czerwone usta. Ciało wygląda, jakby ktoś wstrzyknął pod skórę ogromne ilości wody. Szyja zlewa się z głową, praktycznie jej nie ma. Aneta głaszcze synka po nodze.

– „Jest ciepły. Nie żyje. Zmarł jakiś czas temu” – mówi lekarz i oddaje dziecko położnej, która czeka z białym wiaderkiem. Takim jak pojemniki na farby w sklepie budowlanym

Dzień później Aneta odbiera ze szpitala zaświadczenie o urodzeniu martwego dziecka. Rejestruje je w urzędzie stanu cywilnego. Nadaje synkowi wybrane wcześniej imię. Jedzie do zakładu pogrzebowego, by wybrać dziecięcą urnę, zlecić kremację i pochówek. Mąż w sklepie kupuje małego misia, którego położy później obok urny, zanim grabarz zamuruje płytę w kolumbarium na jednym z cmentarzy.

– „Mój synek był śmiertelnie chory. Nikt nie dawał mu szans. Dusił się. Miał chore serce, które coraz słabiej biło. Czułam jego słabiutkie ruchy, dużo słabsze, niż przy poprzednich ciążach. Chcieliśmy mu ograniczyć cierpienie. Nie wiem, czy wytrzymałabym, nosząc tak chore dziecko dziewięć miesięcy. Te pięć to był najgorszy z możliwych koszmarów. Rodzice są w tym sami. Gdy brzuch już był większy, przytulałam się do męża bokiem, by nie poczuł ruchów dziecka. Od kilku dni wiemy, że kobiety w mojej sytuacji nie mają już wyboru. Muszą rodzić dzieci, które umrą w strasznych cierpieniach. Daleko mi do strony, która do tego doprowadziła. Ale też nie zgadzam się z drugą, która chce aborcji na życzenie” – mówi Aneta.

Po tym, jak straciła synka, planowała z mężem kolejną ciążę. Nie byli obciążeni wadami genetycznymi i była duża szansa na zdrowe dziecko.

– „Po tym, do czego doprowadził rząd, nie mam w sobie tyle odwagi, by znów zajść w ciążę i czekać na wyniki badań. Tylko ktoś, kto przez to przeszedł, jest w stanie to zrozumieć. Aborcja zawsze jest złem, ale czasem to mniejsze zło. Ostateczność” – stwierdziła.

 

Kurs online: Opieka nad osobami starszymi lub dziećmi
Kurs online: Opieka nad osobami starszymi lub dziećmi
99,00 zł
Oferta zakończona!
Kurs online: Opieka nad osobami starszymi lub dziećmi z certyfikatami za 99 zł w Kar-Group

Twoja reakcja?

Super
Super
0
Ha ha
Ha ha
0
Wow
Wow
0
Smutny
Smutny
4
Zły
Zły
0

Podziel się ze znajomymi!

Zostaw swój komentarz