Znaleziono go w Bałtyku ze związanymi dłońmi. Śledczy uznali, że osoby trzecie nie brały w tym udziału.

Patryk Palczyński planował udać się na rejs do Nowej Zelandii. W tę podróż jednak nigdy się nie wybrał. Jego ciało wyłowiono z Bałtyku niespełna miesiąc po jego zaginięciu.
Miał związane ręce i fragmenty płyty chodnikowej przywiązane do tułowia. Według śledczych jednak w jego śmierci nie brały udziału osoby trzecie. Tak to było szokujące, a o sprawie zapomnieli wszyscy w momencie, kiedy na światło dzienne wypłynęło zaginięcie Iwony Wieczorek.
Patryk Palczyński jako osoba pochodząca z rodziny o żeglarskich tradycjach pływał już jako małe dziecko. W pewnym momencie został członkiem załogi, która miała ściągnąć statek z Pacyfiku do Europy.
– „Później mieszkał na Karaibach, skąd codziennie kontaktował się z rodzicami. W lipcu 2009 roku wrócił do Polski. Zajął się naprawianiem jachtów, startami w regatach czy spotykaniem się ze znajomymi. W listopadzie chciał wypłynąć w kolejny rejs, ale zachorował Złapała go jakaś dziwna choroba, prawdopodobnie przywleczona z Ameryki Południowej. Udało się ją wyleczyć antybiotykami, jednak to trwało miesiąc” – mówiła crime.com.pl mama Patryka, Julitta Palczyńska.
Pod koniec maja Patryk powiedział, że wypłynie w rejs, ale nie chciał zdradzić miejsca, do którego płynie. 2 czerwca jeszcze spotkał się z mamą na obiedzie bowiem następnego dnia przypadały jego 24 urodziny.
0 23:56 wysłał mamie ostatniego smsa który brzmiał
– „No dobra, już zaraz wyjazd. Będę musiał wyłączyć telefon. Pozdrawiam gorąco i głowa do góry” –
Miesiąc później, 14 lipca 2010 roku, kuter rybacki trafił na pływające ciało w okolicach portu w Gdańsku. Zwłoki wciągnięto na koszyk i dopiero po dopłynięciu okazało się, że ciało dociążono dwoma kawałkami płyty chodnikowej, przywiązanymi do pasa, badania DNA wykazały, że jest to Patryk.
Rodzina apelowała o to, by pomóc jej znaleźć morderców 24-latka. Do pani Julitty zgłosiła się tylko jedna kobieta, która miała wiedzieć coś o zabójstwach, ale okazała się ona oszustką. Eksperyment procesowy przeprowadzony przez policję z kolei miał wykazać, że można samemu się skrępować i wskoczyć do wody. Rzecz w tym, że przed sekcją zwłok przecięto węzły, więc nie było wiadomo, jakim dokładnie sposobem zaginiony został skrępowany. Śledczy nie ustalili też, skąd wzięły się dwa fragmenty ważącej łącznie 23 kilogramy płyty chodnikowej. W śledztwie pojawiło się wiele błędów, o których teraz się nie mówi. Dlaczego?
Nie żyje 17-letnia dziewczyna. Do tragedii doszło na przejściu dla pieszych.
Źródło: wiadomosci.gazeta.pl
Twoja reakcja?





Zostaw swój komentarz